'Lśnienie' | Książka vs. Film


Myślę, że nie ma osoby, która nie kojarzyłaby tego kultowego filmu. Co prawda dzieło Kubricka z 1980 roku jest genialne i oczywiście wielkie. Jednak czy jest równie dobre jak pierwowzór czy adaptacja okazała się lepsza? A może gorsza? 

Jeśli nie mieliście okazji jeszcze przeczytać powieści Kinga, to zapraszam was przy okazji na recenzję


Fabuła filmu powinna być ogólnie znana. Jack Torrance zatrudnia się w hotelu Overlook jako dozorca. Razem z żoną i synkiem przenosi się tam na kilka miesięcy. Odcięci od świata. Nasz bohater planuje tam dokończyć książkę, jednak tajemnice i zbrodnie z przed lat, dają o sobie znać. Hotel zaczyna żyć własnym życiem, a Jack traci rozum.


Brzmi znajomo, nie? Prawie jak w powieści Stephena Kinga. No właśnie, prawie. Ekranizacja Kurbicka nie przypadła do gustu pisarzowi, dlatego chciał wycofania swojego nazwiska z kampanii reklamowej. Po kilku latach Lśnienie powraca na ekran jako miniserial, o czym trochę później.

Stanley niewątpliwie stworzył dzieło. Długie ujęcia, przerażający klimat i idealnie budowane napięcie. Do tego oczywiście trochę krwi, szaleństwo i alkoholizm w tle. I oczywiście lśnienie, inaczej mówiąc telepatia, którym obdarzony został Danny, syn Torrance'ów.



Jeśli chodzi o postacie, tutaj największe pole do popisu miał Jack Nicholson wcielający się w postać Jacka. Wypadł świetnie, co do tego nie ma wątpliwości. Natomiast partnerująca mu Shelley Duvall, grająca jego żonę, Wendy, całkowicie mnie irytowała. Nie tylko swoją grą, w końcu aż tak źle nie było, co wyglądem. Poważnie, nie pasowała mi do tej roli. Natomiast Danny Lloyd (syn Torrace'ów) jak na dziecko wypadł całkiem nieźle, powiedziałabym nawet, że znakomicie. ☺

Sam film jest naprawdę dobry. Muzyka, napięcie, klimat, świetne. Jednak, gdy już ma się porównanie z książką, to już co innego. Kubrick nie tyle wyciął wiele scen, ale także sporo zmienił. Najbardziej frustruje mnie zmiana zakończenia, które jest zupełnie inne. Nie mówię, że jest złe, że nie podobało mi się, bo jednak jest całkiem ciekawe, całkiem dobre. Natomiast jest inne niż w książce i właśnie ten fakt mnie irytuje.

Jak już wcześniej wspomniałam, również sam Stephen King nie był zadowolony z tej produkcji, co spowodowało, że powstała kolejna ekranizacja, tym razem wyreżyserowana przez Micka Garrisa, która jest bliższa historii przedstawionej w powieści. Czy miniserial z 1997 roku okaże się lepszy od filmu Kubricka?


Fabuła jest prawie taka sama, co w wyżej przedstawionym filmie. Właśnie, prawie. Tutaj mamy okazję zobaczyć sceny, których wcześniej brakowało. Nawet zakończenie jest bliższe temu z powieści.

Jest dobrze zbudowane napięcie, klimat taki, jak trzeba, muzyka również. Więc w czym problem? W aktorach! Nie wiem, czy spowodowane to jest tym, że nie byli słabi (myślę, że byli całkiem dobrzy), czy raczej tym, że do tych roli aktorów lepiej dobrał Kubrick. Po porównaniu obu produkcji, muszę jednak stwierdzić, że Duvall bardziej do niej pasuje.


Jeśli chodzi o ekranizację, wybór wydaje się trudny. Z jednej strony kultowe dzieło, ze świetnymi aktorami, z dobrym klimatem, jednak z wyciętymi scenami. Z drugiej mamy brakujące sceny, klimat równie dobry, jednak gorzej z aktorstwem.

~~~

Jeśli coś jest dobre, nie ma sensu tego poprawiać, bo w tym przypadku chyba nie wyszło na lepsze. A z adaptacją Kubricka spotkałam się już jako dziecko i mam do niej większy sentyment. ♥

Jednak jeśli porównać ekranizację z jej pierwowzorem, tutaj zwycięzcą, jak dla mnie, jest się powieść. To jeden z tych wielu przypadków, gdzie film nie dorównuje książce. ☺

Czekam na waszą opinię w komentarzach. Powieść czy jednak adaptacja? Jeśli film, to który? ☺

Komentarze